… Często wychodząc z pracy widzieliśmy w
okolicach pl. Zamkowego i Krakowskiego Przedmieścia kłębiący się tłum
demonstrantów, do którego zomowcy strzelali rakietami z gazem i
ładunkami hukowymi, nie mówiąc już o słynnych polewaczkach, z których
strumienie wody pod ciśnieniem kierowano wprost w ludzi. W wąskich
uliczkach Starego Miasta strzelano ładunkami gazowymi w okna mieszkań.
Myślę, że dla postrachu. Pamiętam, że któregoś dnia w czasie dyżuru po
pracy, rozpętała się tak gwałtowna strzelanina, iż na chwilę wróciły mi
wspomnienia odgłosów walk powstańczych z 1944 roku. Jedna z rakiet,
może lecąca rykoszetem, uderzyła w okno magazynu „14”. Czuliśmy się
naprawdę zagrożeni. Któregoś razu, wychodząc z Archiwum po takim
gorącym dniu, zobaczyłem milicjanta w hełmie na głowie, leżącego na
chodniku ul. Nowomiejskiej z głową opartą o mur. Był tak zatruty gazem,
że nie mógł utrzymać się na nogach.
O zaciętości i furii zomowców może świadczyć
następujący fakt. Podczas gdy na Krakowskim Przedmieściu trwała
demonstracja a z przystanku przy koście św. Anny odjeżdżały autobusy
obwieszone tzw. winogronami ľ zomowcy bili długimi pałami po plecach i
głowach wiszących na zewnątrz pasażerów, którzy nie mogli się bronić
ani nawet zasłonić. Odjeżdżali przecież z miejsca wydarzeń zgodnie z
nakazami „służb porządkowych”…
|